ciężki dym w plenerze

Ślub plenerowy, czyli o weselu, które zwaliło mnie z nóg

Dosłownie i w przenośni… Bo musisz wiedzieć, że ślub plenerowy nie zorganizuje się sam i nie jest to bułka z nutellą, a ciężka orka na ugorze… Zatem:

Trochę tekstu, tytułem wstępu…

Małgosię i Mikołaja poznałam przypadkiem. Przecudowni ludzie. Ciepli, bez kija w tyłku. Przesympatyczni i empatyczni. Najlepsze jest to, że Oni wcale nie szukali wedding plannera. To wyszło przypadkiem. I to był ten jeden przypadek, kiedy ofertę współpracy przygotowałam w ciemno…

Nie. Oszukuję… Jest jeszcze jeden taki przypadek, ale ten ślub się jeszcze nie odbył, więc nie będę o nim pisać.

Więc…

Małgosia i Mikołaj mieli zarezerwowany lokal pod Warszawą, w którym chcieli zorganizować ślub w plenerze i wesele dla swoich prawie 100 gości. Byli też na etapie ofertowania dekoracji. Poza pomysłem – nie było nic więcej.

Jak się w to wkręciłam?

Emilka (dekoratorka, która wyceniała koncepcję) zadzwoniła do mnie po małą pomoc – mówi: „ale szykuje się fajny koncept – ogarnęłabyś wizję i kilka rzeczy?”

A jak opowiedziała mi, że to ma być ślub w plenerze – rodem z Sagi Zmierzch i że Młodzi to artyści totalni – wiedziałam, że muszę to zrobić!

Pojechałam na spotkanie z ofertą współpracy, przygotowaną na rybkę – znałam datę, mniej więcej wiedziałam, do czego będę potrzebna. Mniej więcej wiedziałam, ile czasu zajmie mi zorganizowanie tego ślubu, mniej więcej wiedziałam, jaki jest budżet i mniej więcej wiedziałam, że to mi się finansowo skalkuluje…

Czy tyle „mniej więcej” to nie za dużo niewiadomych? Of kors, że za dużo, ale czasem człowiek musi – inaczej się udusi…

AHOJ przygodo!

Wiesz, co było mega zaskakujące i zbudowało moją samoocenę? Po spotkaniu i zostawieniu oferty – Małgosia w godzinę zdecydowała o zatrudnieniu mnie!

W międzyczasie musieliśmy zmienić miejsce, bo w tym pierwotnym nie mogliśmy zrobić, tego, na czym nam zależało. Druga lokalizacja okazała się porażką (dzięki, albo przez właścicieli), trzecie było strzałem w dziesiątkę.

I tak wyglądał początek cudownej, stresującej, wycieńczającej i radosnej przygody z organizacją ślubu plenerowego i wesela dla (jak się potem okazało) znanych postaci polskiego światka muzyki młodego pokolenia.

Jak się dać zaskoczyć i ze zdziwieniem odkryć, że PM to gwiazdy znane przez Twoje dzieci?

Czy ja mówiłam już, że stara jestem? Słucham starych piosenek, śmieszą mnie rzeczy, które dla młodych są żenujące i nie ogarniam nowych technologii.

Więc, jak wyszło, że Mikołaj jest producentem muzycznym pewnego znanego gościa od rapu i reklamy mc donalda – to moje młode, mało nie wyszły ze skóry i dopytywały tylko, czy zgarnę im na ślubie plik autografów ;). A ja stałam z gębą rozdziawioną… I wtedy, po raz pierwszy, przestraszyłam się tego zlecenia. Głosik z tyłu głowy szeptał zawzięcie: „nigdy jeszcze nie pracowałaś z gwiazdami, a co będzie jeśli nie podołasz?” A potem drugi głosik tupnął: ” weź się, babo, ogarnij – klient, jak klient – przecież są mili”.

Ślub plenerowy rodem z Sagi Zmierzch

Małgosia chciała, jak ze Zmierzchu, Mikołaj zgadzał się i płacił. My szalałyśmy z konceptem. Tysiące kwiatów wisterii tworzyły baldachim nad gośćmi podczas ceremonii. W namiocie (na stołach gości i sole prezydialnym) pojawiły się mech i trawa z rolki, które razem z omszałymi świecznikami i kompozycjami kwiatowymi, transferowały nam las do wnętrza. Fajnym elementem były zielone kieliszki, z grubego szkła i rattanowe podkładki.

Mała dygresja: nie wiem, jak Ty, ale ja jestem zwolennikiem jedzenia w bufetach. Zresztą, przy tak obfitych dekoracjach – nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby próbować stawiać przystawki w stołach… Finalnie goście byli bardzo zadowoleni.

Ale wracając do tematu – dlaczego to wesele zwaliło mnie z nóg?

Bo odbywało się w najbardziej upalny weekend sierpnia. Temperatura sięgała 37 stopni, a słońce w zenicie nie pomagało. Natomiast Małgosia i Mikołaj byli tacy uroczy i mieli w sobie tyle luzu, że sami do mnie przyszli i stwierdzili: poczekajmy jeszcze parę minut z tym ślubem.

Ślub plenerowy opóźniliśmy o dobre 45 minut, bo świadek się spóźniał. Potem jeszcze chwilę, bo tekst, który miał czytać przyjaciel M&M, nie dotarł na czas. Gdyby to był ślub cywilny – urzędnik już dawno pojechałby do domu… A my ocknęlibyśmy się z ręką w nocniku… Na szczęście to ceremonia humanistyczna i Młodzi sami mogli decydować, kiedy się zacznie. A że upał, to i pośpiechu nie było.

Ale…

Tak wzruszającej ceremonii nie widziałam jeszcze nigdy w moim zawodowym życiu. Naprawdę! Miałam ciarki i łzy w oczach…

Potem leniwe życzenia, leżaki i chill przed serwowanym obiadem. Partyjka badmingtona. Czas płynął inaczej, niż na wszystkich weselach. Ja zwykle pilnuje zegarka i poganiam, żeby się ze wszystkim wyrobić. Tu Młodzi zdecydowali, że mamy dać gościom przestrzeń i luz. I, paradoksalnie, to była dla mnie bardziej stresująca akcja, niż bieganie z zegarkiem…

Muzykę puszczali sami, zdjęcia robił znajomy, film – kolega. To wszystko, dawało gościom ten rodzaj komfortu, którego nie zaznaliby przy „obcych” usługodawcach, czyhających na autografy czy zdjęcia na pomponik.

A ja, przypadkiem, zrobiłam wesele dla gwiazd. Nawet nie do końca o tym wiedząc… Taka to ze mnie influencerka…

Podsumowując:

Ogromnie się cieszę, że znalazłam się w dobrym miejscu i czasie. Niesamowite, że M&M chcieli ślub plenerowy w takim stylu. Radością napawa mnie fakt, że intuicja dobrze podpowiedziała mi, czego Małgosia i Mikołaj potrzebowali, skoro nawet o tym nie wiedzieli. Fajnie mieć wokół siebie przecudownych usługodawców, którzy wkręcają mnie czasem w swoje projekty.

W sumie to dałabym się przeczołgać raz jeszcze – w upale czy deszczu, z euforią i radością w oczach.

A tak najbardziej w sumie, to nawet nie wiem, po co pisałam ten tekst. Chyba, żeby się pochwalić 🙂

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć z tego ślubu? Zerknij tutaj i koniecznie daj znać, co myślisz o tej realizacji!